środa, 8 kwietnia 2015

Losowanie

LISA
 Dobra, idę, ale to chyba nieprawda. Ja? Ktoś się pomylił, ale z resztą się nie dziwię, miałam tyle kartek... Nawet o tym nie pomyślałam, że mnie wybiorą, martwiłam się tylko o Looka i dzieci...
-Kochanie, chodź na górę!- mówi kobieta.
Ale ja wcale nie chce iść. Dobrze, że mama nie żyje, przynajmniej oszczędzę jej bólu... Powoli idę, nogi się pode mną uginają. Czuję te spojrzenia moich znajomych ze szkoły, ich też zamurowało. Jestem już na scenie, nawet się nie zorientowałam, że moja przyjaciółka gdzieś poszła, czy mnie zostawiła?
- Ile masz lat, słodzinko?- mówi kobieta. Jest bardzo stara, ma siwe, krótkie włosy, jest wysoka, ubrana na czarno.
- Czteeernaście...-ledwo co wydałam z siebie jakikolwiek dźwięk.
-Czy mamy jakiegoś ochotnika? Hmm...? Nie? To wybieramy chłopca.
Nikt sie nie zgłosił, nikt. Look! Gdzie on jest? Nie mogę go znaleźć w tłumie. Gdyby mógł, zgłosiłby się za mnie, ale jest chłopakiem. Musze go zobaczyć, ostatni raz, on sobie nie poradzi, co ja zrobię.
- Trybutem w dystrykcie 13 zostaje: Max Ingelworld!
Max? Nie kojarzę, a nie, wiem kto to, mój rówieśnik, tylko, że już skończył 15 lat, spotkaliśmy się kilka razy, nie jest dla mnie nikim szczególnym. W szkole, każda dziewczyna jest w nim zakochana, ma niebieskie oczy, takie bujne, nie brązowe, nie blond włosy, takie oryginalne, męskie rysy... O czym ja myślę! Zaraz będą kazać mi zabijać, a ja marzę.
-Ile masz lat?
-15-odpowiada zdruzgotany chłopak, podszedł o wiele szybciej niż ja do sceny, zachował się dojrzale
-Złapcie się za ręce, to taka tradycja, no dalej, nie krępujcie się.- mówi kobieta.
Łapiemy się za ręce, mam łzy w oczach, widzę Looka, jego mina wyraża więcej niż 1000 słów.
-Przepraszam- mówię bezgłośnie, widział.
Nagle Katniss, dziewczyna którą zna każdy, chciałabym być taka jak ona, podnosi dłoń z wyciągniętymi trzema palcami, całuje i bierze do góry. Znam ten gest, każdy zna. Cały plac oddaje nam honor, nie zepsuję tego, będę walczyć dla nich, dla Katniss, Peety i Looka.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Dożynki

LISA
Dochodzi 15:00. Zakładam sukienkę, tą samą co miałam pierwszego dnia w szkole, miętową, zostawiam rozpuszczone włosy, lubię je, ładnie się układają, są lekko kręcone, do pasa, kiedyś były brązowe, teraz są jasne, blond. Wychodzę, Look jest już gotowy. Mówię do Iggy, Mel i Jimm'ego:
-Będziemy za godzinę, bądźcie grzeczni, tata dzisiaj nareszcie wraca.
Jak ja nienawidzę tego sztucznego uśmiechu. Wychodzimy. Za progiem, gdy nikt nas nie widzi, łapię Looka za koszulkę:
- Spotykamy się tu, rozumiesz? Jasne?!- niemal krzyknęłam.
- To samo dotyczy ciebie, masz tu być.
- Kocham Cię, Look, nie poradziłabym sobie ze śmiercią mamy bez Ciebie. - chyba pierwszy raz w życiu wyjawiam mojemu bratu uczucia, czasami go kocham, a czasami mam ochotę zabić.
- Ja ciebie też, co w ciebie wstąpiło, że mi to mówisz? Myślałem, że tego nie dożyję- śmieje się.
Wymuszam śmiech, ale nie bardzo mi się che teraz żartować. Jesteśmy na placu, dostaje żółtą opaskę na rękę, mam 16 karteczek w puli, Look też ma żółtą, ma 3 karteczki. Musimy się rozdzielić. W tłumie rozpoznaje swoją przyjaciółkę- Dori.
- Hej-mówi.
- Cześć.
Nie odzywamy się do siebie, ani ja ani ona nie mamy na to ochoty. Czekamy. Na wielkiej scenie którą znam tylko z opowieści stoi jakaś kobieta. 
- Zgodnie z tradycją, panie pierwsze.- czemu ona się uśmiecha?!
Biorę głowę do dołu. Myślę tylko o tym, żeby Look mi nie zrobił głupiego kawału i się nie zjawił przy ganku.
-Ech... Więc trybutką w 1 Głodowych Igrzyskach po rebelii zostaje Lisa Brooks!
To chyba jakiś żart, nogi się pode mną uginają, to nie jest prawda, nie, po prostu nie.

Tymczasem w dystrykcie 12

LISA
  Nie wiem, czy sobie poradzę, przecież nawet nie mam 15 lat. Z resztą jestem i tak samodzielna, od 2 lat wychowuję swoją czwórkę rodzeństwa, tata cały czas w kopalni, żebyśmy chociaż na chleb mieli, mama umarła, jedyne co mi po niej pozostało to sklep z butami... Zaniedbuję szkołę, żeby moje rodzeństwo miało jakieś życie. Poradziłabym sobie... - co ja mówię! To pierwszy rok, musiałabym mieć naprawdę wielkie szczęście, żeby mnie wylosowali. Ale nie ja jedyna z tego domu idę na dożynki...
- Lisa! Lisa mam chleb!- woła mój brat, Look, ma 13 lat, ciemne włosy, bez niego nie poradziłabym sobie.
-Martwiłam się. Mów, byłeś za ogrodzeniem.
-Noo, byłem, tam jest tak dużo kwiatów! Dopiero zaczyna się lato, szykuje się dobry rok.
- Oby, widziałeś Iggy, Mel i Jimmy'ego?
- Bawią się w ogrodzie.
To moje rodzeństwo, to dla nich jeszcze żyje. Look, dwa lata ode mnie młodszy, niby zwykły nastolatek, ale jest jak dorosły. Iggy, najmłodsza, ma 2 lata. Malutka, ma brązowe, kręcone włoski, każe je wiązać w dwa kucyki, cały czas pyta się, gdzie jej mama, one nie wie, że zginęła dla kosogłosa, lepszej przyszłości. Mel, ma 7 lat, zwykła blondyneczka, Jimmy to jej brat bliźniak, są jak dwie krople wody. Chcę dla nich dobrej przyszłości, bez Igrzysk, ale co ja zrobię...
-Mamy się stawić jutro równo o 15:00- mówię.
  

Od bloggerki :)

Od blogerki: chciałabym powiedzieć, że tą część ,,Igrzysk" będę pisała nie tylko z oczu Katniss jak to robiła Suzanne, ale także z punktu widzenia innej bohaterki o imieniu Lisa. Posty będą miały nagłówek :)

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Wybór

- Jestem zupełnie samodzielna, nie mam pomocy, służby i innych tego typu osób i rzeczy, mam własne zachcianki, mam pałac i pomysły. moim zdaniem, młodzież strasznie się rozpuściła.
- Co pani chce przez to powiedzieć? - pyta Caesar.
- Igrzyska to taka metafora  dzisiejszego świata. Igrzyska przeżywa każdy dorosły na co dzień w domu, w pracy. Życie nie jest łatwe, niestety. Chciałabym, żeby te Igrzyska nie były już metaforą.
- Nadal nie rozumiem- odpowiada Caesar, ale chyba już każdy wie co przez to chce powiedzieć pani prezydent.
- Igrzyska powracają, dożynki odbędą się za tydzień. Wesołych 1 Głodowych Igrzysk po rebelii, niech los wam zawsze sprzyja.
   Audycja została przerwana. Nadal nie wierzę w to co słyszę. Przecież położyliśmy kres Igrzyskom, raz na zawsze, tak? Nie, nie to nie prawda, nie będę znowu patrzyła na śmierć przyjaciół.
- Katniss, ja nie dam rady mentorować, po prostu nie.- mówi Peeta
Właśnie, mentorować, jesteśmy mentorami. No tak. Teraz mam szkolić dzieci, żeby się nawzajem zabijały? Na pewno nie. Ktoś wchodzi do domu. No jasne, przecież to Haymitch.
- Witam, nareszcie się dowiecie, jak to jest.- uśmiecha się.
- Daruj sobie- syczę.
- To jak, wy obydwoje bierzecie dystrykt 13?
- My razem? -pyta się Peeta.
- Oczywiście, ja biorę 12, mentoruję już 25 lat, ten 26 rok też tu będę.- odpowiada Haymitch.

Biegnę, nie wiem gdzie, wiem tylko tyle, że do lasu, muszę to przemyśleć, to nie dzieje się naprawdę. Coś we mnie się odzywa, żebym sie nie przejmowała, przecież nie będę na arenie, nie, nie jestem egoistką, zrobię wszystko, żeby dzieci pod moją opieką wygrały.

Nowy prezydent

  Wstaję, jest na oko 5 rano. Ubieram się, idę na plac, im wcześniej, tym lepiej. Choć jest świt, ludzi jest tyle ile w południe, pewnie w ogóle nie byli w domu. Strach i niepewność czuć w powietrzu.
-KOMUNIKAT SPECJALNY- WSZYSCY O 12:00 MAJĄ STAWIĆ SIĘ PRZED TELEWIZORAMI LUB TELEBIMAMI NA PLACU!
Komunikat specjalny? Jak za czasów Snowa? Cos tu nie gra. Nie wytrzymam do 12:00
  Jestem w domu, 11:59. Słyszę hymn Panem, ale ten stary hymn Panem, czyżby to Snow wrócił do władzy? Nie, nie możliwe.
- Witamy! Składamy kondolencje rodzinie i przyjaciołom prezydent Paylor, rządziła dobrze, ale krótko, cóż szkoda- czy tylko ja widzę ten ironiczny uśmieszek prezentera? Coraz bardziej mi sie to nie podoba.
- Ta wielka chwila, przedstawiamy Wam nową panią prezydent- prezydent Reitch!
Pierwszy raz widzę tę kobietę, dziwne uczucie, mam zaufać komuś, kogo nie znam. Prezydent Reitch ma jasną karnację i brązowe długie włosy związane w warkocza, wąskie usta. Jest wysoka, zgrabna. Nie wierzę w stereotypy, ale bardziej pasuje na moją koleżankę, a nie na prezydenta, ale co ja wiem.
- Czekajmy na zmiany- mówi cicho Peeta.

Ważny komunikat

  Budzę się, Peeta leży obok mnie. Tak słodko wygląda jak śpi. To dziwne, że przyroda odżyła, jeszcze 2 lata temu o tej porze myślałam, że nigdy nie zobaczę Turkucji- kwiatów, które ojciec posadził w ogrodzie, kwitną raz na 5 lat. Nie wytrzymam tak długo w domu, nie wychodziłam z niego od śmierci Prim, nie dałam rady. Wychodzę do lasu. Większość niego stanęła w płomieniach, ale od tamtego czasu dużo się zmieniło. Mało drzew, mało krzewów, mało zwierząt, mało życia. Wracam, Peeta będzie się martwić, a, i muszę zrobić nowy łuk. Jest już wieczór, wracając, idę na Ćwiek. To wspaniałe, że ludzie tu wrócili, żeby zasilić dystrykt. Jest tu dużo małych dzieci, każdy stara się o przyszłość tego miejsca. Straszny hałas. Zatrzymuję jakieś dziecko, może będzie wiedziało co się dzieje:
- O co chodzi? Co się stało?
- Prezydent Paylor.
- Co: prezydent Paylor?
- Nie żyje, nasza pani prezydent nie żyje. - chłopiec ze łzami w oczach odbiega.
Już wiem, czemu płakał. Ta dobra prezydent Paylor umarła, ta, która razem ze mną obaliła Igrzyska, ta która karmiła głodnych w dystryktach. Będzie ktoś taki? Kto teraz będzie rządził? Biegnę do domu, Peeta powinien wiedzieć, ale zaraz, jak to "nie żyje"? Miała góra 40 lat. Coś tu nie gra.
-Peeta! Peeta! Jesteś tu? Powinieneś coś wiedzieć.- wołam zdyszana.
- Wiem, była obowiązkowa audycja telewizyjna, będą przyspieszone wybory. Masz startować.
- Nie mam szans.
- Jak to nie masz szans?! Ludzie chodzili za Tobą, byli z Tobą, doprowadziłaś ich do rebelii, dzięki Tobie nie są głodni, mają dach nad głową- nie posyłają dzieci na śmierć.
-Pewnie i tak już decyzja jest podjęta, już mamy prezydenta.
Nie mogę się doczekać jutra- z podniecenia, czy ze strachu? Nie wiemy co nas czeka, miało być już spokojnie, mieliśmy żyć już normalnie, czy w Panem nie może być chociaż jednego roku bez łez i płaczu?