LISA
Dochodzi 15:00. Zakładam sukienkę, tą samą co miałam pierwszego dnia w szkole, miętową, zostawiam rozpuszczone włosy, lubię je, ładnie się układają, są lekko kręcone, do pasa, kiedyś były brązowe, teraz są jasne, blond. Wychodzę, Look jest już gotowy. Mówię do Iggy, Mel i Jimm'ego:
-Będziemy za godzinę, bądźcie grzeczni, tata dzisiaj nareszcie wraca.
Jak ja nienawidzę tego sztucznego uśmiechu. Wychodzimy. Za progiem, gdy nikt nas nie widzi, łapię Looka za koszulkę:
- Spotykamy się tu, rozumiesz? Jasne?!- niemal krzyknęłam.
- To samo dotyczy ciebie, masz tu być.
- Kocham Cię, Look, nie poradziłabym sobie ze śmiercią mamy bez Ciebie. - chyba pierwszy raz w życiu wyjawiam mojemu bratu uczucia, czasami go kocham, a czasami mam ochotę zabić.
- Ja ciebie też, co w ciebie wstąpiło, że mi to mówisz? Myślałem, że tego nie dożyję- śmieje się.
Wymuszam śmiech, ale nie bardzo mi się che teraz żartować. Jesteśmy na placu, dostaje żółtą opaskę na rękę, mam 16 karteczek w puli, Look też ma żółtą, ma 3 karteczki. Musimy się rozdzielić. W tłumie rozpoznaje swoją przyjaciółkę- Dori.
- Hej-mówi.
- Cześć.
Nie odzywamy się do siebie, ani ja ani ona nie mamy na to ochoty. Czekamy. Na wielkiej scenie którą znam tylko z opowieści stoi jakaś kobieta.
- Zgodnie z tradycją, panie pierwsze.- czemu ona się uśmiecha?!
Biorę głowę do dołu. Myślę tylko o tym, żeby Look mi nie zrobił głupiego kawału i się nie zjawił przy ganku.
-Ech... Więc trybutką w 1 Głodowych Igrzyskach po rebelii zostaje Lisa Brooks!
To chyba jakiś żart, nogi się pode mną uginają, to nie jest prawda, nie, po prostu nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz